Magiczny wieczór w Zabrzu – Loreena McKennitt i ja

Jest 28 marca 2918 roku. Chwile, które przede mną, mają stać się pamiętnym rozdziałem w mojej księdze muzycznych doświadczeń. Stoimy razem, ja i setki innych, w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca, czekając z zapartym tchem na pojawienie się na scenie ikony muzyki celtyckiej – Loreeny McKennitt.

Przygoda zaczęła się już od samego wkroczenia do hali. W powietrzu unosi się zapach drewna i kadzideł, tworząc atmosferę, która transportuje nas do innego świata, świata dźwięków, które zaraz mają urzeczywistnić się przed naszymi oczami.

Gdy pierwsze tony harfy płyną przez przestrzeń, towarzyszy im dreszcz. Jest on przepowiednią tego, co ma nadejść. W każdej melodii Loreeny kryje się historia, którą ona dziś będzie opowiadać także mnie. Zadaję sobie pytanie, czy też czuję się jak podróżnik, który właśnie wszedł na pokład jej muzycznego statku, by wyruszyć w podróż do miejsc, których dotąd nie znałam.

Jej głos jest jak wezwanie, przepiękne, tajemnicze i znajome. Dźwięki harfy, akordeonu, flecistów, skrzypiec i perkusji mieszają się tworząc syntezę, która wydaje się dotykać nie tylko uszu, ale i duszy. Każda nuta, każde słowo przesycone są emocjami, które ambiwalentnie kołyszą między nostalgicznej radością a subtelnym smutkiem.

Piosenki Loreeny McKennitt mają w sobie to niezwykłe ciepło, które sprawia, że chwilami czuję się jak w domu, chociaż jestem kilometry od niego. „The Mummers’ Dance”, „Bonny Portmore”, „The Lady of Shalott” – każdy utwór przenosi nas do innej historii, innego czasu, innej części świata.

Emocje, które we mnie kłębią, są równie wielowarstwowe co kompozycje artystki. Od wzruszenia po euforię. Od spokoju serca po nieukojoną tęsknotę za czymś, czego nazwać nie potrafię. Każda piosenka jest jak wehikuł czasu, a jej moc tkwi w uniwersalności przekazu i w tym, jak osobiście można go odczuwać.

Podczas bisu, kiedy po raz ostatni na tę noc Loreena zaczęła śpiewać, coś we mnie drgnęło. Było to swoistym zakończeniem podróży, choć jednocześnie wiesz, że jest to jedynie wstęp do kolejnych, które będą odbywać się w zaciszu własnego pokoju przy blasku słabego światła i w towarzystwie jej płyt.

Wróciwszy do domu, w sercu noszę nie tylko melodie, ale i gratkę wspomnień. Koncert Loreeny McKennitt w Zabrzu był wspaniałym doświadczeniem; był pokarmem dla ducha w świecie pełnym zgiełku. Wiedząc, że takie wieczory są rzadkością, zamierzam pielęgnować te emocje z tej niezwykłej nocnej uczty muzycznej aż do naszego kolejnego, choć niepewnego, spotkania.

Dlaczego o tym piszę?

Dlatego że 25 marca 2024 roku Loreena zagra w Polsce ponownie, tym razem w Katowicach. Zapowiedź koncertu znajdziesz tutaj.